Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

sem w mieszkaniu dozorcy. Hilary otwierał bramę; zamiatając swoją część ulicy, rozmawiał o różnych sprawach z kolegami, często zaglądał do parterowych okien swego mieszkania, widział tam, że Zośka kręci się koło kuchni, syn, ubrany już, leży na wyrku i pali papierosa, po czym uspokojony wracał do swych zajęć. Pod mleczarnią stał wózek mleczarza Fiszera, i tęgi, czerwony na twarzy blondyn o białych rzęsach, z głuchym dudnieniem rzucał puste blaszanki na wózek. Po prawym boku bramy otwierano mały „wiejski“ sklepik, do którego co chwila wstępował któryś z przechodzących robotników. W mrocznym, pachnącym mąką i szuwaksem wnętrzu, otrzymywał w szklaneczce od musztardy wódkę, zaciągał się papierosem i wychodził do roboty. Kamienica powoli napełniała się odgłosami. Skrzypiały otwierane okna, ustawicznie piszczały i zgrzytały drzwi ogólnego wychodka na podwórzu, do którego ranną, rozpoczynającą dzień procesją, zdążały byle jak odziane kobiety opatulone chustkami, rozczochrane i zaspane dzieciaki, dławiący się rannym kaszlem mężczyźni. Frekwencja tego najważniejszego lokalu w kamienicy tłumaczyła się jego jedynością. Trzy przedziały cuchnące smołą i amoniakiem, podziurawione przez niestrudzonych podpatrywaczy, stanowiły niejako miejsce przypadkowych spotkań lokatorów domu, kłopotliwych omijań i pozdrowień, a często nawet dyskursów przed głównymi drzwiami, kiedy trzy przedziały były zajęte. Ważność wychodka w kamienicy zamieszkałej przez proletariat pojmie tylko człowiek, któremu obcy jest luksus własnego zacisza we własnym mieszkaniu. Pojmie on również po-