nurą groteskę wyścigu dwojga ludzi, skoro po wzroku czy nieopanowanych ruchach domyśla się, że zmierzają do jednego celu. A przy tym te sprzeczki i uszczypliwe słówka na temat pierwszeństwa. Częsty brak kurtuazji wobec kobiet. Niewdzięczny to temat, lecz jakiegoż tonu nadaje on życiu skupiska biedoty. A plaga cierpliwych, zatwardziałych podpatrywaczy, tych podnieconych chłopaczków z wypiekami, którzy godzinami wystają i kucają na przemian, oczekując dreszczu tej taniej atrakcji. Z podpatrywaczami walczył mężnie i z powodzeniem Hilary.
W głuche odgłosy ożywiających się klatek z ludźmi wdziera się wściekła kłótnia z mieszkania na trzecim piętrze. To znak, że cierpiący na chroniczny kacenjamer mularz Zelcer wstał z łóżka. Ojciec Marka, Magdy i Emilki. Pięcioro ludzi zajmuje pokój z kuchnią i Zelcerowie mają opinię ludzi, którym się nieźle powodzi. Zelcer nie chętnie pracował w swoim fachu. W zimie manipulował przy sprzedaży biletów do Cyrku, i w okresie Bożego Narodzenia handlował choinkami. W lecie pośredniczył w najrozmaitszych sprawach, czasem brał jakąś robotę mularską. Olbrzymi i przygarbiony, o długich i wielkich nogach, w sztuczkowych spodniach i kurtce z brązowego welwetu, w szarej cyklistówce, wiecznie zanoszący się od potężnego kaszlu, z nieodłącznym papierosem w palcach prawej ręki, wąsaty i ospowaty, był Zelcer najcharakterystyczniejszą postacią kamienicy. Zawsze „pod alkoholem“ i mimo tego ponury, milczący i groźny przez cały dzień, rano popadał w ataki piekielnego gniewu. Nienawidził żony i bał się jej. Zelcerowa
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.