Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

wzrostem dorównywała mężowi, cerę miała ciemną i w piegach, brwi zrośnięte nad nosem, tak że stanowiły długą, czarną krechę nad chłodnymi, płonącymi fanatyzmem brązowymi oczami. Gładko uczesana z przedziałem na środku głowy, z rękoma po napoleońsku przeciwstawiała się kumoszkom w kamienicy chłodem i zaciętością. Gdyby Zelcerowa wsadziła na głowę czapkę frygijską, mogłaby pozować do najbardziej sugestywnego portretu rewolucjonistki. Rano odbywały się między małżonkami zapasy polegające na wyrywaniu sobie z objęć dzieci. Kobieta broniła ich przed razami mężczyzny, otwierała szybko drzwi, wypychała je na schody i około siódmej rano na podwórku rozbrzmiewał triumfalny okrzyk Marka, piski jego sióstr, wywoływanie innych dzieci do wspólnej zabawy, plany na cały dzień, często kłótnie i rozejścia. Zelcer senior, uspakajał się szklanką wódki i podgrzanymi kluskami z dnia poprzedniego. Teraz już mieszkańcy domu nie spodziewali się w ciągu dnia specjalnych awantur, abstrahując oczywiście od spontanicznych, lokalnych wybuchów.
Dom ten był zamieszkały przeważnie przez bezrobotną biedotę, wdowy, niskich urzędników, szwaczki, rzemieślników i tak zwanych „chałupników“. Huczał przez cały dzień swoistym życiem; odzywały się śpiewy, stukot młotków, terkot maszyny do szycia, płacz dziecka i okrzyki domokrążców. W głęboką studnię podwórka opadały pieniążki owinięte w papier, kiedy orkiestra złożona z gitary, skrzypiec i harmonii grała rzewne melodie: — przymusowa rozrywka i bodaj czy nie jedyna. Skromne apartamenty sprawiały, że gdyby