Zocha, szesnastoletnia piękność kamienicy, miała już chłopca z „góry“, który pewnego wieczoru podjechał pod dom prywatnym automobilem i tym nieopatrznym czynem oddał Zochę na pastwę języków niewieścich. Ojciec Zochy miał już dwa ataki białej gorączki, w soboty łaził po schodach jak widmo, pijany, śpiewający smutne piosenki. Zelcer pobił kiedyś Golińskiego podczas spotkania na schodach i czynem tym poróżnił dwie przyjaciółki: żonę swoją i żonę przeciwnika. Na ostatnim piętrze mieszkał nikomu bliżej nieznany emeryt z plamami na twarzy w rodzaju pleśni i z fistułką ma lewym policzku; tajemniczy i schludnie ubrany osobnik, hodujący zwyczajem emerytów kanarki i starego, napół sztywnego od artretyzmu szpica. Człowiek ten miał straszliwe sąsiedztwo w osobach synów listonosza Rudnickiego. Znękany ciężką pracą, wdowiec o lepszej przeszłości, były właściciel cukierni, którą rozpuściła namiętność do gry w karty. Rudnicki siłą obowiązku a nie ojcowską miłością, hodował dwóch tchórzliwych i nikczemnych łotrzyków, złodziei i próżniaków, znienawidzonych i unikanych przez wszystkich. Starszy, Julek, zwany „Rudym“ był już pasowanym dwukrotnym więzieniem rzezimieszkiem. Miał osiemnaście lat, z nikim się nie zadawał, jak ognia lękał się Heńka, wieczorami gdzieś wychodził, miewał złe i dobre okresy, czasem widziano go w łachmanach, czasem znów wystrojonego w granatowy garnitur, w czystej koszuli bez kołnierzyka, podwiniętej na piersiach w trójkącik, w żółtych półbutach. O ile Julek działał na obcych terenach, dwunastoletni brat jego Marian, zwany „Czarnym Mańkiem“, zaprawiał się do
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.