zaciszne schronisko trzech łagodnych istot utrzymywanych ze skromnej pensyjki od tajemniczego i majętnego brata i syna, zajmującego gdzieś w śródmieściu sześć pokoi, a jak plotka kamienicy szeptała, spekulanta i paskarza.
Pobieżne zetknięcie się Kamila z życiem kamienicy i mieszkaniem ciotek podczas kilkudniowego pobytu w Warszawie zaraz po śmierci matki, utrwaliło się i uzupełniło po powrocie z pogrzebu Anny. Jako gość, Kamil nie miał okazji zauważyć jak wielka była nędza tych dwu kobiet i dwojga dzieci. Wówczas starano mu się dogadzać w postaci zupy i chleba. Teraz, jako stały współlokator, Kamil haniebnie oszukiwany czarną kawą i kartoflami, na równi z wszystkimi cierpiał głód; było to dla niego zjawisko dotychczas, mimo ciężkich czasów, nieznane, groźne i upadlające. Początkowo znosił to okrucieństwo w zaciętym milczeniu, po tygodniu począł w swym dziecięcym niezrozumieniu bezlitosnej rzeczywistości domagać się lepszego posiłku; nieopanowanie potrafił godzinę powtarzać poprzez płacz i z rozpaczliwym uporem: „Ciociu, daj mi kawałek chleba, daj, daj, choć taki mały, o tyle, daj!“ — słowa, wobec których wrażliwa i bezsilna ciotka Stasia odpowiadała również płaczem, i tak tworzył się bolesny duet, przenoszący się często zaraźliwie na bardziej przyzwyczajonych i opanowanych — Zbyszka i Jerzyka. Kamizelczarstwo przynosiło obu kobietom dochód, który wobec panoszącej się drożyzny wystarczał zaledwie na podtrzymanie energii, jakiej wymagało szycie tych kamizelek. To żałosne perpetuum mo-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.