miasto, na randki i wizyty, wydzierających sobie rurki do karbowania włosów, żelazko do prasowania; wszystko to w zapachach przypalonego papieru, pudru i mydlin. Gotowe już, wyświeżone i wyfiokowane, rozchodziły się każda w swoją stronę, wracały jakieś marzące i zapatrzone, po to aby w poniedziałek znów pogrążyć się w szarym trudzie, kwasach i sprzeczkach. Zmienność nastrojów sprawiała, że w mieszkaniu panowało ożywienie, łagodzące gorycz ubóstwa. Cechą twórczą i dodatnią, wynoszącą obie kobiety ponad jałową rzeczywistość, było współzawodnictwo co do jakości i szybkości produkowanych kamizelek. Ciotka Zosia partaczyła, ale potrafiła uszyć kamizelkę w ciągu pół dnia, natomiast ciotka Stasia wykończała tę obrzydliwą część garderoby z pedanterią i o kilka godzin później. Dokładność ta sprawiała, że ciotka Stasia miała solidniejszych i lepiej płacących odbiorców, podczas kiedy ciotka Zosia szyła dla wyzyskiwaczy i tandeciarzy z ulicy Świętokrzyskiej. Co prawda ciotka Zosia przejęła ten fach od swej siostry dość późno i spodziewała się z czasem dorównać jej. Pokój w lecie był chłodny, pachnący przypaloną wilgocią zaparzaczek, pomyjami z kubła, czadem z kuchni i brudkiem, jaki produkuje ograniczona przestrzeń zamieszkała przez dwie odsunięte zarobkowaniem od zajęć gospodarskich kobiety, oraz trzech chłopców, których wiek znany jest z braku zamiłowania do porządku. Oprócz dwóch łóżek, stołu, który w dzień służył za warsztat pracy a w nocy spał na nim Kamil w pokoju stała wielka, wiśniowa szafa, która dziwnym biegiem fantazji stolarza, opatrzona była na obu połowach
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.