nia, całe swoje sieroctwo odczuwał Kamil w momentach załamania duchowego, kiedy naprzykład ciotka Stasia nie dotrzymała obietnicy pójścia z nim do kina „Bioskop“ na Krakowskim Przedmieściu, lub też obie skazywały go w niedzielne popołudnia na pilnowanie mieszkania, podczas gdy Jerzy i Zbyszek odprawiali na podwórku swe ciche, obrzędowe zabawy. Począł szybko traktować głód jako pospolitą i nieodzowną dokuczliwość, jedynie te drobne przyczyny skłaniały go do sentymentalnych rozpamiętywań, cichych popłakiwań z twarzą wciśniętą w poduszki, desperackich decyzyj, że się utopi, że ucieknie gdzie oczy poniosą. Żądza użycia, objawiająca się już dawniej pod postacią mirażów srebrnego ekranu, upajających smaków napojów gazowych, były to namiętności podcinające charakter małego człowieka. Poza tymi momentami słabości, które zresztą stawały się coraz rzadsze, Kamil przystosował się do nowych warunków z całą swoją dziewięcioletnią męskością i opanowaniem, godnym pochwały. I oto wybierał się w podróż daleką, nieznaną drogę ludzkich osiągnięć, z twarzyczką pełną dziecięcej powagi i o figlarnym nosku; nieświadoma drobina rozwijająca się wśród nawałnicy.
Anemiczne słońca jesienne ściele się po wietrznych ulicach Powiśla przezroczystym i chłodnym smutkiem, ustępuje niedołężnie panoszącym się podmuchom, które zdają się penetrować okolicę, czy aby będzie ją można schłostać słotą, zasłać śniegiem, ścisnąć mrozem, dodać