Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

szawy. Kamil pamiętał tę straszną noc, którą z matką przesiedział w bramie, wtedy, kiedy Rosjanie wysadzali mosty. Mieszkańcy domu powynosili krzesła do bramy i w ponurym świetle zakopconej lampki modlili się. Dom na Powiślu był tak blisko mostów. I potem, gdzieś nad ranem, okropny huk, krzyki lokatorów i płacz dzieci. A rano, śliczny, słoneczny dzień i Niemcy na koniach wkraczający do miasta. Byli znacznie przyjemniejsi od Rosjan, dla Kamila byli przede wszystkim nowi, inni, ciekawi. A teraz oni idą precz. Kamil nie wiedział nawet kto ich wygania. Wprawdzie Wercman wspominał o legionach i o Piłsudskim, ale ten przeklęty Wercman zawsze kłamie jak najęty i kto to wie, czy ten Piłsudski i legiony naprawdę istnieją. Kamil nie lubił oficerów niemieckich, bo zaczepiali matkę na ulicy, nie zwracając uwagi na jego obecność. Ale żołnierze byli poczciwi, jeden dawał mu przez długi czas znaczki pocztowe, i jeśli się cośkolwiek o nich złego słyszało, to winni byli oficerowie, bo żołnierze musieli ich słuchać. Od najwcześniejszego okresu pojmowania Kamil nie lubił ludzi z tytułami, ludzi błyszczących. Węglarz z pełnym koszem na plecach budził w nim więcej podziwu niźli dygnitarz w limuzynie.
Nauczycielka wróciła rozgorączkowana, ruda, wspaniała. Dzieci — krzyczała od progu — będziecie wzrastać jako obywatele wolnego kraju! Najeźdźca uchodzi. Polska jest wolna, wolna, wolna! Dziś zwalniam was od nauki, wolno wam będzie patrzeć na szczęście naszego kraju. Unikajcie zabłąkanych kul. Golik mimo niesforności jest dzielnym chłopcem. Do domu, zanieście waszym rodzicom radosną wiadomość!