Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

odłożył oczyszczone z fastryg przodki i powiedział nieśmiało:
— Pójdę trochę na podwórko... już skończyłem.
— A idź sobie, tylko zobacz czy woda jest w wiadrze, jak nie ma, to przynieś!
Chwycił próżne wiadro i wybiegł na podwórko, do wodociągu. Odkręcił kran i począł się rozglądać wokół. We wnęce, między oknem Kotowskich a ścianą małego budynku, bawiły się siostry Marka; pokrywały mały stoliczek kupkami błota i zielenizną. Obok siedział w kucki Marek i wyszczerbionym nożem strugał łódkę z drzewa. Kamil, przegięty od wysiłku, powlókł się z wiadrem do mieszkania, ustawił na desce i wybiegł do swego towarzystwa. Dziewczynki powitały go piskami.
— Idź od nas, ty oberwusie! Poprzewracasz nam tu jeszcze zabawki... wynocha!
Marek podniósł twarz z wysuniętym od skupienia językiem, na widok Kamila ożywił się i powiedział:
— Zamknijcie pyski, koczkodany! Kamil, nie bój się nic! Pójdziemy zaraz pod górę... zbierałeś dzisiaj co?
— Nic, miałem robotę w domu... ale teraz mam czas.
— Dobra, zaraz idziemy...
Nie chcąc przeszkadzać Markowi, Kamil wspiął się na palcach i utkwił głowę w otwartym oknie Kotowskich. Wewnątrz stał Marian w białym fartuchu i maczał okrągłe wafle napełnione białą masą w płynnej czekoladzie. W mrocznym wnętrzu mieszkania widać było niewyraźnie postaci. Do okna zbliżyła się Elwira z papierosem w ustach i obojętnie zagadnęła Kamila: