łym z przerażenia Markiem pochylał się Zelcer i spytał ponuro:
— Ty tu, a kto stoi w ogonku?
— Matka poszła, bo mnie wysiudali... powiedzieli, że się przykleiłem!
— A gdzie ogonek?
— Na Radnej... wydają szmalec i żółty cukier!
Zelcer oddalił się swymi wielkimi krokami i dzieci dopiero teraz poczęły oddychać i poruszać się. Marek łysnął oczami w stronę Kamila i szepnął:
— Pędź za mną!
Po chwilowej sympatii jeszcze przed pogrzebem matki Kamil z Markiem zaprzyjaźnili się teraz gruntownie. Marek był niejako przewodnikiem Kamila pośród nieznanych objawów tutejszego życia, wtajemniczał go na swój sposób w psychologię rówieśników, tych zaciętych okrutników ćwiczonych głodem, piekłem rodziców i trwogą, która w odpowiednich sytuacjach przeradzała się w bezlitosne znęcanie się nad kimś, kto słabszy. Starszy o dwa lata od Kamila, sprytny umysłem, zwinny ciałem, zaprawiony w obyczajach życia tego dna ludzkiego, Marek był nie tylko pożytecznym ale i atrakcyjnym przyjacielem dla Kamila. Podczas wylegiwań się na piaszczystych mieliznach pośrodku Wisły, w dni słoneczne, w wieczorne posiedzenia przed domem, na schodku zamkniętego sklepiku, Marek swym lekko ochrypłym i chłodnym akcentem Powiśla opowiadał Kamilowi legendy i krwawe historie mieszkańców tej dzielnicy. O bójkach i dramatach, o nożowych rozprawach, oblewaniu twarzy niewiernych mężczyzn kwasem siarczanym przez mściwe kobiety. Mimowoli uka-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.