— Wypijesz, to będzie sztama... Nie, to ci Pająk nogi z tyłka powyrywa!.. Pijesz?
Kamil wypił i całe towarzystwo zarechotało śmiechem. Byli tak pijani, że ruchami rąk, jak poomacku, jęli go sobie wyrywać, całować ziejącymi smrodem alkoholu wargami, szczypać i poklepywać. Zamglone i upiorne postaci zaczęły wirować w oczach Kamila, zatoczył się w stronę drzwi z taką siłą, że aż buldog uskoczył w bok, wybiegł na ulicę i z sercem w gardle powlókł się pod murem, w stronę Radnej. W kawiarni ktoś krzyknął:
— A to ci kizior dopiero, niech go nie znam!
Na Radnej Kamil wsunął się między kupę cegieł i płot, tam przez kilka minut wił się w przejmujących torsjach. Osłabiony, wstrząsany dreszczami, poszedł w stronę podnieconego tłumu ludzi, pośród którego rozpoznał wyniosłą postać Zelcerowej. Czerwone twarze kobiet, ich okrzyki i wygrażające ręce, sprawiały wrażenie takiego rozjuszenia, że poruszony okrutną przygodą Kamil, przeszedł na drugą stronę. Padały okrzyki:
— Stałam całą noc, balia pełna mokrej bielizny... a te ścierwy zamykają sklep przed nosem!
— Pies im draniom mordę wylizał z temi jeich daramy amerykańskiemi... małpiem szmalcem człowieka karmią... i to z mordęgą...
— Czego taki łachudra jeden z drugiem nie powie ludziom, że mu zabraknie towaru... tylko każe czekać!
Niebo zniżyło się i pokryło świat przejrzystą popielacizną. Czarny, rozgniewany tłum kłębił się na bruku posępnym symbolem głodu. U wylotów ulicy Radnej
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.