Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

botnik zwięźle wyjaśnił przodownikowi całą sprawę, krwawiącego, bluzgającego ohydnymi wymysłami Wiktora załadowali dwaj policjanci do dorożki, ulica się opróżniła, trzaskały zamykane okna, za brudnymi szybkami sklepu z darami amerykańskimi pokazała się zmartwiona twarzyczka jakiejś kobiety w kapelusiku, i ulica Radna znów popadła w jesienną ospałość.
Było już południe, ale Kamil mimo głodu nie kwapił się do domu. Znów gotowe go zapędzić do jakiejś nudnej roboty. Zresztą przygody i trupia atmosfera dnia pogrążyły go w rozterkę i żałosne rozmyślanie. Skręcił z ulicy Browarnej w cuchnący surowym mięsem i mieszaniną straganiarskich zapachów bazar. Kilku znajomych chłopaków grało w kuksa, opatulone i znieruchomiałe przekupki tkwiły przy straganach; wydało mu się to wszystko tak szare i nędzne, że w prostracji przysiadł pod murem i zwiesił głowę. Czasami zapamiętywał się w używaniu swobody, w błogim wałęsaniu, z głową pełną dziwacznych myśli, czasem znów to życie robiło się okrutne i niezrozumiałe, ludzie podli i wrodzy, a jak się już nim trochę zainteresują, to zawsze na smutno, rozpytują jak się ma i co myśli, zdawkowi i niepoważni, pogrążeni w swoich niezrozumiałych pragnieniach. Te ciotki też jakieś nierówne; pieszczą i ściskają kiedy wesołe, za chwilę znów żrą się, popłakują, mówią o jakimś innym, lepszym życiu, które przepadło na zawsze. I ta blada, oschła bieda, ciągle widoczna, szczerząca zęby z każdego kąta, wałęsająca się wszędzie, nieodstępna. A nade wszystko, że te dni całe tak się wlokły jak w mrokach jakich, wszystko było takie obce i niedostępne, wszędzie czaiła się taje-