stać kobiecą. Wiatr targał jej suknią, z szumów i pogwizdów zdawał się oddzielać szept, coś w rodzaju: „Siedź spokojnie, nie ruszaj się aż zejdę.“ Ciotka Zosia, zdyszana stanęła obok Kamila, zsunęła chustkę z rozwianych włosów, odsapnęła i powiedziała drżąco:
— Już myślałam, że cię gdzie poniosło, żeś utonął... Czegoś taki zacięty... wiesz, że ze zmartwień czasem sama nie wiem co mówię... chodź do domu... sterczysz na takim zimnie... z tej biedy już wszyscy rozum tracimy... nie jadłeś pewnie nic od rana... Mój ty biedaku... już choćby nad tymi dziećmi los mógł mieć litość... Boże mój, Boże... człowiek jeden drugiemu by oczy wydrapał w tych okropnych czasach...
Ciotka z bólu przysiadła nad wodą i poczęła szlochać, gładząc Kamila po głowie. Chłopiec przycisnął twarz do jej kolan, płakali oboje, roztkliwieni i załamani. Nad wodą biegł cichy skowyt wiatru, coraz większa ciemność, troska i smutek całego dnia zdawały się otulać rozpłakane, przytulone do siebie istoty. Ciotka Zosia otarła wreszcie łzy miękkimi frędzlami grubej chusty, podniosła się, otuliła. Trzymając się za ręce, oboje wspinali się pod górę. Szumiał skwer i drgały na wietrze lampy gazowe. Upstrzona światłami jama ulicy ziała chłodem i pustką. Szli szybko, pod murami domów, ciotka Zosia człapała przydeptanymi pantoflami, Kamil niemal biegł za nią, z bramy, jak z ust niepłukanych, chuchnęło ciepłym smrodem, w przedsionku usunęli się z przejścia Fela z jakimś kryjącym twarz mężczyzną. Drzwi od mieszkania Trubaczkowej były otwarte, w świetle lampy widać było płaczącą, starszą córkę Trubaczkowej, Wandę. Krzyczącą i silnie poczer-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.