wieniałą na zwiędłej szyi matkę obejmowała wpół Irenka, a blisko drzwi stał sylwetkowy, z czapką w obu rękach, w owijaczach na łydkach, legionista, żołnierz czy podoficer w mundurze. Na widok ciotki Zosi i Kamila, Irenka obrzydliwie pokazała język, podskoczyła do drzwi, aby je zamknąć, żołnierz powstrzymał ją ze słowami: „Nie trzeba, ja zaraz wychodzę moja panienko“... Kamil i ciotka Zosia skierowali się do swoich drzwi i usłyszeli jeszcze skrzypiące słowa starej: „Ja was rozłączę albo śmierć was rozłączy... Ja nie dopuszczę do waszego związku... moja córka... podoficerska żona... bez przyszłości... na zupie z kotła...“
Zwyczajem ogólnie przyjętym ciotka Zosia zostawiła drzwi swego mieszkania lekko uchylone. W pokoju kręciła się na pół ubrana ciotka Stasia, na stole świeciła się wielka lampa naftowa, z grzejącymi się w szkle rurkami do włosów. Jerzy i Zbyszek klęczeli na krzesłach, pochyleni nad stołem. Pachniało kopciem, dusznym ciepłem. Ciotka Stasia na widok wchodzących rozstawiła smukłe nogi w lśniących czarnych pończochach, ginących wysoko za kolanami w wichurze jakiś majtek czy halek, złożyła ręce na różowym biustonoszu i powiedziała z zachwytem:
— Sam przyszedł, czyś go odszukała, Zośka?!
— Znalazłam go nad Wisłą... Co to się dzieje u Trubaczkowej?... znów o tego apsztyfikanta Wandy?
— Ano ten sam... Wandzie już najwyższy czas wyjść za niego... nie będzie ciągle mogła mówić, że tyje... Kamilku!... patrzcie go jaki honorny... daj buzi... Dziś nie, ale innym razem ciocia cię zabierze do cyrku... mój włóczykij kochany!
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.