waru, na oko. Opłacany porcyjkami tytoniu, Hilary, nie sprzeciwiał się istnieniu fabryki na podwórku, przy okazji nawet zmiatał łupiny i podarte gilzy. Fabryka cieszyła się nawet sympatią wielu mieszkańców domu. Wzruszali się, przystawali, przepowiadali wielką, handlową przyszłość pomysłowym chłopcom. Często nawet ktoś podrzucał garstkę pestek ze zjedzonych w domu śliwek. Kamil był niesłychanie zajęty, bo czasem trzeba było w domu coś pomóc; ponawlekać igły, przynieść wody, wylać brudy, zamieść... Ale był jakiś uspokojony, przede wszystkim jednak nie cierpiał głodu. O tym czasie otworzono na ulicy Leszczyńskiej z ramienia amerykańskiej akcji dożywiania dzieci pijalnię gorącego, rozrzedzanego wodą, skondensowanego mleka. Dodawano także za niewielką opłatą kromkę chleba. Był to istny raj dla wygłodzonej dzieciarni. Zarobki Kamila nie tylko pozwalały na spożywanie podwójnych porcji, ale często nawet zabierał ze sobą Zbyszka i Jerzyka. Zresztą ciotkom wiodło się nieco lepiej, miały więcej roboty, w domu znikały kartofle i kawa, pojawiały się nieco lepsze potrawy. Mleczne podwieczorki odegrały niepoślednią i dobroczynną rolę w dziejach nędzy w 1919 roku. Wypełnione zajęciami dni, utrwalały w Kamilu poważne i pełne nadziei na przyszłość ustosunkowanie się do życia. Kiedy przypomniał sobie okres włóczęgi, zbierania ogryzków na ulicy, ogarniało go przerażenie, aby do tego nie powrócić.
Do zapisu szkolnego udał się w smutku głębokim i zniechęceniu, nazajutrz, po lakonicznym napomknięciu o tym przez ciotkę Zosię. Ponury i wielki gmach
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.