wróciła do kamizelczarek, tam zaczęła płakać ohydnie i starczo; słaniała się po kątach, otulając skronie dłońmi, ciotka Stasia wesołym gestem podała jej szklankę z wodą, tę szklankę Trubaczkowa przewróciła, ale przestała płakać, tylko usiadła na kuferku, zasępiła się i poczęła zbolałym głosem wygłaszać sentencje, w rodzaju: „Człowiek, to się — moja pani — rodzi i żyje po to, aby być świadkiem umierania innych, patrzeć na cudze nieszczęście... cierpieć, cierpieć, aż się mogiłą nakryje i tam zgnije, obróci się w ścierwo śmierdzące!“
Wieść o tym zdarzeniu obiegła kamienicę — jak to mówią — lotem ptaka, parę kobiet zebrało się pod oknem Kotowskich i omawiało tę sprawę z błyszczącymi oczami, kombinowały gdzie ta młoda para udała się, w podróż jaką, czy też w mieście usłała sobie gniazdeczko. Gawędziły sobie różnie, gorącym szeptem, nasłuchując lamentów rozgoryczonej matki... Kobiety dojrzałe i doświadczone, otulone własnymi rękami na krzyż, na biustach obfitych... solidne baby, rozkochane w tego rodzaju życiowych sensacjach. Co innego było z Zosią Golińską... sama matka roztropnie o tym mówiła: — „Lafirynda była od urodzenia... ojciec pijak, z matki nic nie przejęła... dziewczyna z krwią gorącą, za chłopem by w przepaść skoczyła... a na dodatek zdarzył jej się taki przypadek... co miała robić? Uciekła... Niech jej nie znam! I chociażem matka... przyznaję, że miała konieczność ucieczki... Ha, da Bóg! Pojawi się jeszcze... Ale ta Wanda... wychowana to na żonę jakiego urzędnika... wypielęgnowana... brat bogaty i ze znajomościami.. Matka myślała Bóg wie
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.