co... A tu siups... moja pani... zwiała sobie z żołnierzykiem... Ale podobno musiała... Oj musiała...“
I po tej historii powlokły się dni już zupełnie jałowe i niemrawe, rozpoczynające się rannymi sprzeczkami, ustawicznym skrzypem drzwi od wychodka, i na tym kończące się także. Powtarzały się zjawiska: Emeryt wczesnym rankiem wychodził z psem na podwórko, pies myszkował po podwórku, namyślał się... Przychodził Hilary z miotłą jak z karabinem, szpic dostawał ataku wściekłości, wybiegał na ulicę i tam się załatwiał, a Hilary mówił na pół pieszczotliwie, na pół ze złością: „Ech ty sobako durna... ja cię lubię, a tyś taka!“... W górze, z dachów rozlegały się gwizdy gołębiarzy, niesamowicie poruszały się płachty na kijach... Gołębie klaskały skrzydłami, srebrzyły się w powietrzu, groteskowe i roztrzepotane.. Pojawiał się o jednej porze blacharz, zwracając na siebie uwagę dziwacznym językiem, w rodzaju: „Blacharś leutuje, reuperuje, gearnki, miseeczki, dreutuje!“ Gołębie i wychodek, Hilary z miotłą i handlarze podwórzowi, oto symbole, bez których życie podwórka nie miałoby sensu. Kiedy Hilary z mistyczną nieomal powagą swego zawodu nasadzał pęk nowych rózeg na kij, podwórko zdawało się puchnąć od atmosfery tego obrządku, dzieci z szacunkiem i w przyzwoitym oddaleniu przyglądały się temu zajęciu, twarze ich jaśniały zadowoleniem, kiedy krępe chłopisko zwilżało nową miotłę pod wodociągiem, potrząsało nią, próbowało zamiatać, jak szermierz i miłośnik białej broni próbuje nowej szabli.
Spokój duchowy, który Kamil osiągnął systematycznym podziałem dnia, został zmącony niespodzianym
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.