i dość ambitnym uczuciem przyjaźni. Któregoś wieczoru ciotka Zosia posłała Kamila z kamizelką do krawca na Świętokrzyską. Szedł powoli pod górę z kamizelką owiniętą w czarny kilim i przewieszoną przez ramię, kiedy koło źródlanego basenu natknął się na zapatrzonego w niebiosa Janka Kotowskiego. Badacz zjawisk kosmicznych zaproponował Kamilowi swoje towarzystwo i odrazu postawił dialog na imponującym Kamilowi poziomie.
— Czy ty masz czasem to samo co i ja? Patrzę w niebo i wiem, że ziemia jest okrągła, że ma w obwodzie przeszło czterdzieści tysięcy kilometrów. I to się już wie. Ale kiedy pomyślę, że przecież musi gdzieś być koniec wszechświata, a jak jest ten koniec, to co jest za tym końcem... powietrze jakie, czy woda, czy mgły?... A jak to się skończy... to... gdzie jest koniec na rany Boskie!... Ile razy ja o tym myślę... to mnie cholera bierze! Ja bzika dostaję! Powiedz sam tylko... siedzę przy robocie, nad flekami... i kombinuję... i nagle myślę: rzucę tę robotę... bo co to za życie, kiedy człowiek nie tylko jak ta świnia korytem samym żyje jak inni, ale zaczyna rozmyślać... i do czego się dochodzi! Nie może nie być końca, bo nic nie jest bez końca! Tu są Dynasy, po Dynasach idzie Teatr Polski... dalej Krakowskie Przedmieście, potem Wola albo Mokotów, rogatki, Lublin... Niemcy i Francja... Ameryka... gwiazdy... Ale co dalej?... Czy ty miałeś kiedy takiego sęka?
— Ja jeszcze nigdy o tych rzeczach nie myślałem — odpowiedział Kamil, prawie przerażony.
— Toś szczęśliwy chłop, bracie! Ja nie mogę! Ja
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.