Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

rzy na wojnie zginęli. Pytam się ciebie, czy w takiego Boga z brodziszczem do pasa... takiego księżego Boga.. w którego nam lebiegi­‑klechy każą wierzyć... czy w takiego wierzysz?
— Ja nigdy o tym nie myślałem.., Myślałem, ale tak krótko i zawsze się bałem... Ja wolę o tym nie mówić.
— Boś głupi knot i szczeniak. Każdy człowiek musi wierzyć w Boga, ale czutego po swojemu... Czasem wyjdziesz wieczorem albo z samego rana na skwer albo nad Wisłę i odczuwasz podziw dla tej potęgi co to tak klawo wszystko wykombinowała... Patrzysz na gałązkę, na jakiegoś ptaszeczka i takiś zadowolony jakby w domu funt kiełbasy na ciebie czekał... To jest wtedy Bóg, jak go człowiek osobiście rozumie... ale te wszystkie kościoły, kadzidła, procesje... to pic i nabieranie frajerów przez klechy, które aby żyć, muszą się dobrze starać i kombinować przeróżne szopy, aby tego głupiego człowieka oszołomić i w odpowiedniej chwili tacę mu pod nos podsunąć! Ty bracie nie wierz w Boga, a odczuwaj go w sobie z rzadka... odświętnie, właśnie na jakimś spacerze, po robocie... w gwiazdy patrz... Rany Jezusa! co ja mam z tym niebem! No i jak tu wierzyć tym klechom... Niech powiedzą gdzie jest koniec, a uwierzę w Boga z brodą... niech ja skonam... Tylko niech mi ciągle nie wmawiają, że człowiek to marna istota i nic wiedzieć nie powinna... A ja właśnie chcę wiedzieć... Mięsa z chlebem i wiedzy... psia jego mać... chcę do życia. I fajrant! Nic więcej!
Kończąc swój desperacki wykład, Janek się nieco zacietrzewił. Kamil zauważył, że kiedy Janek jest podniecony zaczyna mówić gardłowym akcentem kna-