dawać czterdzieści marek miesięcznie. Były tam również dwumarkówki. Wyjął jedną z westchnieniem ulgi, książkę schował do szuflady, zamknął szafę i pełen głębokiego zadowolenia z tak nieoczekiwanie nagrodzonego pociągu do literatury, umył ręce, otworzył drzwi i huknął:
— Zbyszek i Jerzyk... jazda do domu!
Przydreptali posłuszni jak dwa pieski. Obaj poczęli przemyślać nad wieczornymi skutkami zjedzenia obiadu Kamila. Przy tym niepokoił ich chłód Kamila. Żeby choć trochę pokrzyczał. Zasępieni, słuchali zgrzytu klucza w zamku. Kamil oddał klucz Trubaczkowej, zastukał do mieszkania Kotowskich. Otworzyła mu Elwira z papierosem w ustach, z twarzą wykrzywioną od dymu.
— Poczekaj, — powiedziała... — Janek! przyszedł do ciebie ten dobrodziej od kotletów wieprzowych i kapusty!
Zwróciła się jeszcze do Kamila:
— Przynieś mi butlę kwasu solnego i pół funta arszeniku... przyniesiesz?
— Niech pani da pieniądze, to przyniosę — odpowiedział Kamil. — Jak mnie starsi posyłają, to wiedzą co robią — dodał jeszcze wesoło.
— Ach, ty mądralo... nie urośniesz — westchnęła Elwira i odeszła ze znudzoną miną.
— No i co, pójdziemy nad Wisłę — powiedział Janek, kiedy wyszli przed bramę.
— Mogę za ciebie zapłacić iluzjon... pożyczyłem sobie od Trubaczkowej. Ja czasem od niej pożyczam i potem oddaję... Chodźmy, to musi być dobry obraz.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.