kryło się jakimś deszczem, z otworu począł się sączyć terkot aparatu, popłynęło walczykiem od fortepianu. W takich warunkach Kamil począł spożywać owoc swego pierwszego przestępstwa. Był półprzytomny z rozkoszy. Na płótnie uplastyczniła się zaczerpnięta z tanich zeszytów wizja pierwszego wywiadowcy Stanów Zjednoczonych. Gibki i rosły mężczyzna w nowiutkim mundurze kowbojskim wyprawiał razem ze swym mądrym rumakiem łamańce, od których serce lekkomyślnego nałogowca zdawało się omal nie rozsadzać piersi. Pędzi lokomotywa, lecz szlachetny pogromca opryszków minął ją w ostatnim momencie i oto w ścigającym go samochodzie banda łotrów wije się w bezsilnej wściekłości. Ale dopędzają go w końcu i Jack Texas zaszyty w worek zostaje rzucony w odmęty spienionej rzeki. Na tym kończy się drugi akt i na sali zapalają światło.
— Słuchaj, Janek co będzie... przecież on się już nie wykaraska?
— Musowo się wygrzebie i zatriumfuje na końcu obrazu... inaczej być nie może!
— No, zobaczymy... żebyś się tylko nie mylił...
Związanych lassem jak cielęta, oddaje Jack Texas bandytów w ręce szeryfa. Marsowy starzec ściska dłoń bohatera i dziękuje mu w imieniu Stanów Zjednoczonych. „Spełniłem tylko mój obowiązek“ — odpowiada Jack Texas, po czym wskakuje na swego rumaka i wolno, z posępnym smutkiem na twarzy ginie w dali.
Jak tylko zapalono światło, w stłoczonym tłumie płynącym w stronę wyjścia Kamila opadły myśli tak posępne, że kiedy wyszedł na ulicę, świat wydał mu się
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.