w czasie rozłąki. Mój drogi, dam ci tu tymczasem pięć marek na pokrycie drobnych kosztów. Wyśpij się, pożegnaj się ze swymi kolegami, ze szkołą.
Andrzej pożegnał się, ale znów usiadł i wdał się w rozmowę z ciotką Zosią na temat wuja Janka. Kamil wymknął się do sklepiku od tyłu, tam kupił wędliny i bułek, starannie przeliczył resztę, wrócił równie cicho jak wyszedł, rozłożył na stole te produkty i zaczął chciwie zajadać. Spod stołu wypełzli Zbyszek i Jerzyk i poczęli skamleć, żeby się z nimi podzielił. W pewnej chwili Andrzej smutno się zapatrzył na tę scenę i powiedział:
— Tacyście wygłodzeni, biedacy.
— Właśnie, tak pochłaniają, jakby tydzień nic nie jedli — wtrąciła z gniewem ciotka Zosia.
— Tydzień to nie, ale ja przynajmniej cały dzień, od rana nic nie miałem w ustach, bo obiadu żadnego, ani kolacji nie było, a jakby i była, to nie może się równać z tą pyszną wędliną i bułkami. — Kamil mówił to z jakimś chłodnym dreszczykiem świadomości, że popełnia podłość, że przecież jadł ciastka, że ukradł... Ale to, że właśnie ukradł, ten właśnie fakt pobudził go do zagrania przed ojcem tej sceny wygłodzenia i okropności swej dotychczasowej sytuacji. Mógłby przecież poczekać z tą wędliną do wyjścia ojca. Świadomość podłości podniecała go. Mówił dalej:
— Obie ciocie wyfiokują się zawsze na niedzielę i nie zostawią choćby kawałek suchego chleba. Dzisiaj przyszedłem na obiad; garnki opróżnione, ale widać, że wszyscy jedli, tylko dla mnie nie starczyło. Gdybym nie zbierał zasmarkanych ogryzków po ulicach, to chyba
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.