bym skonał już dawno z głodu, nic, tylko ciągle się jadło czarną kawę i kartofle. Ciocia mi to wymawia, że jak mi tatuś dał parę groszy, to sobie kupiłem coś do jedzenia... przecież ja przez ostatnie miesiące to ciągle byłem głodny, a chleb z wędliną to mi się tylko śnił czasem...
Ostatnie słowa wypowiedział Kamil ze łzą w gardle. Czuł, że mówi prawdę, i czuł że nie powinien jej mówić, w rezultacie wzruszył się tym, że jest nikczemny i tym, że był głodny i zbierał ogryzki. Zaczął płakać. Andrzej siedział nieruchomy i zamyślony. Ciotka Zosia wtrąciła, czerwona z gniewu i wstydu:
— Dlaczego kłamiesz, że nie jadłeś dzisiaj obiadu... I tak podle skarżysz się przy ojcu, choć wiesz jak nam tu było ciężko wszystkim razem... krwi miałam sobie dla ciebie utoczyć! Gdyby mi Janek nie pomógł, przyszłoby chyba na ulicę iść, czy co!...
Ciotka Zosia zachłysnęła się żalem, zakryła oczy dłonią i chwilę trwało nabrzmiałe bólem milczenie, przerwane nagle piskliwym płaczem gdzieś z kąta i takimi słowami:
— Mówiłem ci, żebyś nie podjadał cudzego, ty orylu nadwiślański!... Toś schłonął prawie wszystko i mnieżeś przymusił do żarcia... teraz się wszystko wydaje...
— Wydaje się... sam szczekasz... jesteś starszy, toś mógł mnie namówić, żebym nie brał cudzego...
Ciotka Zosia skierowała płonący wzrok w ciemny kąt, skąd dolatywały mażące się od płaczu wymysły. Ale Andrzej miał widać dość tej atmosfery, bo wstał i powiedział:
— No więc, Kamilu! Do jutra! Nie trzeba się tak
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.