Podenerwowany Kamil pobiegł jeszcze raz do sklepiku, zakupił tam cały funt „rozmaitości“, pół bochenka chleba. Ciotka Zosia chwilę klęła na sklepikarkę, że nakładła za dużo kiszki do tej rozmaitości. Po kolacji, wszyscy syci, w poblaskach z kuchni i przy akompaniamencie syczącego zawodzenia czajnika, rozprawiali półgłosem, później tylko ciotki licytowały się we wspomnieniach, głównie tyczących Andrzeja i Anny. Mówiła ciotka Zosia, głosem pełnym rzewnego nastroju przeszłości:
— I powiedz tylko, Stacha... Przecież to człowiekowi wydaje się, że wszystko było wczoraj, a tu masz... Anka już nie żyje, chłopak ma dziesięć lat, Andrzej taki sam, nawet nie wiele się postarzał... Ha, jak sobie przypomnę te wszystkie jego kawały! Pamiętasz, jak mówił Ance, że rodzice jego mają majątek ziemski pod Lublinem i kiedy ją tam zawiózł po ślubie, do tej chłopskiej chałupy śmierdzącej jakimiś kożuchami... Jego ojciec, owczarz przy majątku, znachor, umarł nagle, w biały dzień, w ogródku... Taki blagier był zawsze z tego Andrzeja... wesoły człowiek, tylko nie lubiący szarego życia i pracy... A Anka nic! Tak była w nim zakochana, że nawet nie widziała tej chłopskiej izby... dopiero później nam to powiedziała, jak pojechał do Rosji...
— Ale zawsze miał taki jakiś prosty stosunek do życia. Pamiętasz co opowiadali, jak tam z jego bratem, tym kolejarzem... Obcięło mu obie nogi, poza kolanami... Andrzej zaraz poszedł do szpitala z butelką koniaku, tam już mu powiedzieli odrazu, że śmierć pewna bo gangrena.. I zaczęli sobie popijać, gawędzić, tak że
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.