obyty z rozmaitymi lokalami. Raczej chciało mu się już wyjść i nie patrzeć na tragicznie zasępioną twarz ciotki Zosi. Wyszli przed bramę. Dorożkarz rozmawiał ze sklepikarką, która stała w białym płaszczu na progu swego sklepu. W dorożce i wokół dorożki kręciła się zasmarkana dzieciarnia z sąsiednich domów. W kącie bramy stał „Kusia“ i gryzł pestki słonecznikowe. Kiedy Kamil usiadł obok ojca w dorożce, „Kusia“ krzyknął:
— O, do domu poprawczego go zabierają!... czekaj! jeszcze ja ci tu dam trafne!
Kamil nic na to nie odpowiedział. Dorożka ruszyła na oczach co najmniej dwudziestu widzów. Z balkonu pierwszego piętra przechyliła się jedna z Hrabiakówien w szlafroku i z podwiązaną szczęką, machała ręką i wreszcie powiedziała:
— Mój Boże... szczęśliwe dziecko! Jak to odrazu znać kogoś z lepszej stery...
W bramie mignęła jeszcze Kamilowi opatulona chustką i żałosna postać ciotki Zosi. Ale nie miał czasu roztkliwiać się. Przede wszystkim czuł, że mu jest bardzo miękko, i że granatowe i czyste siedzenie dorożki bezlitośnie podkreśla stan jego ubranka. Andrzej zaraz go pocieszył, że jeszcze dziś wszystko będzie miał nowe. Przy tych słowach Kamil poczuł ostry zapach wódki i skonstatował, że ojciec jest nieco podchmielony. Dorożka podjeżdżała pod kolejkę wyczekujących ludzi. Kobieca postać w chustce starała się odłączyć i przemknąć do bramy, ale Andrzej już wołał głośno:
— Stacha, nie wstydź się, teraz takie czasy. Przywitaj się.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.