Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

I zawstydzona ciotka Stasia musiała zawrócić z bramy. Andrzej wyściskał ją, wtajemniczył w plany co do przyszłości Kamila, obiecał pamiętać i przy pierwszej większej gotówce pomóc obu siostrom swojej żony.
— Ściskam cię, droga Stasiu... widzisz! Specjalnie podjechaliśmy... Napiszemy... napiszemy wkrótce!“
Odjechali w stronę Karowej. Ciotka Stasia niezręcznie wcisnęła się w kolejkę. Ktoś z ponurego tłumu zawołał: „Phi, paskarz jakiś... A ta głupia sterczy w tym ogonku!“ Kamil słyszał to wyraźnie i zrobiło mu się wstyd, że ojciec naraził ciotkę Stasię na takie widowisko. Ale to zaraz przeszło, bo Andrzej położył mu rękę na ramieniu i krzyknął do dorożkarza:
— Jedźmy na Nalewki, po jakiś strój dla tego młodego szlachcica!
Po zakupach w postaci ubranka z pokrzyw, przydługiego palta, bielizny, uczniowskiego kepi i pary półbutów, Andrzej zawiózł Kamila do zakładu fryzjerskiego na Krakowskim Przedmieściu, blisko placu Zamkowego; tam polecił młodemu człowiekowi ostrzyc chłopca, sam wyskoczył na chwilę, wrócił z niewielką butelką koniaku i począł popijać z właścicielem zakładu, z którym był na ty. Wtedy Kamila znów opadły czarne myśli. Andrzej wesoło rozprawiał z chudziutkim panem o jasnych, nastroszonych wąsikach, młodzieniec pochylony nad Kamilem brzydko chuchał, nowe ubranie pachniało jakąś farbą, gniotło, buty także uwierały. Wreszcie skończyły się postrzyżyny, panowie wykończyli buteleczkę i rozmowę o dawnych, dobrych czasach, po czym Andrzej zaprowadził Kamila do dorożki i wesoły, rozwodzący się nad wspaniałym wyglądem