Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

letowe czynności załatwiała przy nim, tak jakby był sprzętem.
Odwracał się. Wercmana nie było w domu. Wyszli razem. Matka była zdenerwowana i raz nawet zatrzymała się na ulicy, jakby zastanawiając się czy nie wrócić. U Wandy zastali jakiegoś eleganckiego bruneta. Prowadzono sztuczną i niemiłą rozmowę. Wreszcie Wanda ubrała palto i powiedziała do Kamila: Chodź ze mną do kina, mam akurat dwa wolne bilety. Kamil bardzo lubił kino, ale teraz powiedział, że nie pójdzie, że zostanie z matką. Nie ma chęci na kino. — Musisz iść ze mną, rozumiesz!
Nie, stanowczo nie pójdzie. Matka powiedziała smutnym głosem: Idź sama, Wandziu, on może zostać. Kiedy wyszła, brunet kazał mu patrzeć przez okno. Stał tam chwilę, ale zaraz odwrócił się i zobaczył matkę na kolanach bruneta. Całowali się. Sam nie wiedział dlaczego zrobiło mu się strasznie wstyd. Znów odwrócił się w stronę okna i przeżywał tam jakieś straszliwe, nieuświadomione upokorzenie. W pokoju było mroczno. Za plecami słyszał szepty i westchnienia.
Nie wiedział co robić, bał się odwrócić, że ujrzy coś strasznego. Raptem zaczął płakać i powiedział przez łzy: — Mamusiu, chodźmy już, ja już chcę do domu. Za plecami ucichło. Podszedł do niego brunet i pochylił się nad nim. Mimo mroku, twarz jego była czerwona i mówił przyduszonym, drżącym głosem: — Chłopczyku, masz tu pół marki, idź kupić sobie czekoladek, proszę cię, idź... masz tu, kup sobie. Odsunął rękę z pieniędzmi. Płakał teraz głośno i mówił, że stanowczo nie wyjdzie. Brunet wrócił na tapczan.