Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

z dziury, opuściła klapę, poprawiła chustkę na głowie i podparłszy się w biodrach, zaczęła mówić:
— Rzeczywiście ty parobasie żeś się w porę pojawił!... Jak tu ona konała w opuszczeniu, a i przedtem, to ciebie, huncwocie jeden nie było, tylko­‑żeś włóczył się po obcych aresztach i rodzonej żonie pozwoliłeś być na łasce nie łasce jakiegoś bejlisa, tego drania łapacza... obu was związać w worek z kamieniami i w najgłębszym miejscu spławić... nasienia sobacze, wisielce! No i cóż? Jeszcze cię przed śmiercią musiałam ujrzeć, łapserdaku! Możeś po spadek po żonie przyjechał, co? Jużeś chłopaka widzę zagarnął pod swe skrzydła... już ty go wykształcisz! Tylko wymyśl mu jakieś lżejsze łajdactwo, żeby się po tych więzieniach ciągle nie wylegiwał... Pocoście przyjechali? Co tu chcesz?
Ale do zakładu wszedł od strony mieszkania wuj Leon z miską gorącej wody i ściereczką; przerwał przykrą gadaninkę babki Weroniki. Wuj Leon na widok Andrzeja zarechotał z zadowolenia, odstawił miskę, i podszedł z wyciągniętą dłonią, nieśmiało uradowany, bez słowa.
— Jak się masz, Leon! — powiedział Andrzej. — Słuchaj, czy ty nie mógł byś jako uspokoić tej jadowitej staruszki? Ledwie przyjechałem, już mi jakieś poufałe kazania prawi, diabli wiedzą... możeśmy się wszystkiego z kilka razy w życiu widzieli! Możebyś się przeszedł trochę z nami, zaraz chcemy wracać... na krótko żeśmy...
— Nigdzie nie będziecie łazić! — wrzasnęła babka Weronika. — Macie co do pogadania, to nie włóczyć się po rynku, tylko w mieszkaniu, jak ludzie! Jakiem ci