przytknął na chwilę do nosa kawałek chleba. Podweseleli, jedząc, wuj Leon opowiadał Andrzejowi, jak się odbył pogrzeb Anny, znów wypili, tym razem Kamil odmówił... Dwaj mężczyźni zaczęli rozprawiać z ożywieniem, serdecznie, ale w pewnej chwili Andrzej nagle zasępił się i zapytał nerwowo:
— Słuchajno, Lolek. Mnie jest potrzebny dokument o śmierci Anki... akt zejścia... i muszą go mieć dziś, koniecznie! Racja, psiakrew!
— Czegoś wcześniej nie powiedział! Kancelaria pisarza już zamknięta, a to i do księdza także trzebaby było pójść... już jest po szóstej!
— Chodź zaraz... musimy się wystarać o ten dokument! Kamil poczeka na nas tutaj... idziemy, już!
Wyszli. — Kamil, nie ruszaj skrzypiec! — krzyknął wuj Leon już z drzwi. Kamil jednak zaraz położył sobie skrzypce na kolanach i jął jeździć smyczkiem po strunach. W głowie czuł jakieś szmery radosne, w sercu ogromną miłość do całego świata... Do ojca i do knajpiarza zza szynkwasu, do tego samego, przepełnionego zapachem ogórka i zimnego dymu tytoniowego, lokalu. Z kąta wyszedł niezdecydowanym krokiem rudy, wyleniały w kilku miejsca kot bez ogona. Kamil podbiegł do niego, ale kot prychnął i uskoczył w mrok. Kamil wrócił do stołu i nalał sobie trochę wódki do szklaneczki. Już miał wypić, kiedy zza bufetu wyskoczyły gniewne słowa:
— Chaim, siulim! Dlaczego tak mało? A piwo także pijesz?!... Postaw to w tej chwili, bo powiem ojcu! Taki małoletni i moczymorda!
Knajpiarz zaszeleścił gazetą i z powrotem utkwił
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.