Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

W oknach naprzeciwko zapalono światła. Kamil przestał płakać i przerażony, ze ściśniętym sercem wsłuchiwał się w dźwięki poza siebie. Po kilkunastu minutach ucichło. Chwila ciszy, potem kroki, pluskanie wody i szelest sukni matki. Brunet znów podszedł do Kamila: Czegoś płakał, przecież nie było czego, usiądź obok mnie, pogawędzimy sobie. Ale matka była już w palcie, podała rękę brunetowi i wyszli. Na ulicy żółciły się latarnie we mgle. — Czegoś nie wziął pieniędzy, kiedy ci ten pan dawał? Dołożyłabym ci i mógłbyś kupić nową czapkę z orzełkiem. Nie odezwał się, było mu bardzo smutno. Matka zachowywała się bardzo wesoło. — Tylko nie mów nic panu Julianowi, kupię ci coś za to. Nie, nie miał zamiaru mówić i nie chciał, aby mu coś kupowała. Tego wieczoru w domu była dobra kolacja. — Pożyczyłam pieniędzy od mojej koleżanki szkolnej, której się teraz dobrze powodzi — odpowiedziała matka na pytanie Wercmana. Był zadowolony, zjadł dużo i zaraz po kolacji pociągnął matkę do pokoju. Na trzecim piętrze grano na pianinie i Kamil popłakiwał na swym łóżku w kuchni. Nie wiedział dokładnie, za co, ale brzydził się i pogardzał matką.

Wercman otworzył drzwi i stanął na progu z gazetą w ręku.
— Ładna historia z Niemcami, mają rewolucję w kraju. Ciekaw jestem co teraz u nas będzie się działo. Kiedyż będzie ten obiad, u licha, muszę wyjść na miasto.
— Już podaję, odpowiedziała matka. — Kamil, otwórz trochę lufcik, jest parno.
Otworzył i zeskoczył z okna. Wziął ściereczkę i po-