Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

talepsję i na dobre ocknął się dopiero w przedziale kolejowym na dworcu głównym. Przejęty do głębi śmiercią bohaterskiego Macistesa, nawet tutaj z odrazą patrzył na ohydną rzeczywistość ruchu peronowego. Był rozklejony i udawał śpiącego, aby móc z zamkniętymi oczami wykorzystać resztki uspakajającej się wyobraźni. Nie zwrócił nawet uwagi na przyniesione przez tragarzy rzeczy ojca: dwa wspaniałe kufry i neseser. Kufry te podkreślały beztroski stosunek Andrzeja do życia. Tam było wszystko, co posiadał. Nigdzie nic nie zostawił. Kufry te sprawiały, że mógł wszędzie odrazu zamieszkać, bez żalu za poprzednim miejscem pobytu.
Kamil ocknął się na dobre w czasie jazdy. Na jakiejś stacji Andrzej kupił kilka pasztecików z mięsem, trochę jabłek i tabliczkę czekolady. Kiedy to zjedli, ojciec synowi zaczął objaśniać znaczenie kart do gry, później nauczył go gry w sześćdziesiąt i sześć, po godzinie grali już obaj tak zapamiętale, że dochodziło nawet do sprzeczek. O szóstej rano byli w Krakowie. Miasto wydało się Kamilowi ponure, zaniedbane i zamieszkałe przez ludzi zgoła odmiennych obyczajów. Widok dorożkarzy w melonikach dokuczał mu wprost. Zresztą miasto tonęło w przenikliwie chłodnym mroku, na trotuarach topniała cienka powłoka pierwszego śniegu, żałośnie jęczały dzwonki małych, niebieskich tramwaików, ludzie mówili jakimś dziwnym i obcym akcentem. Do godziny dziewiątej siedzieli w cukierni na ulicy Grodzkiej; zjedli śniadanie i przeglądali gazety. Po dziewiątej Andrzej kazał Kamilowi czekać, powiedział coś w związku z tym pani zza bufetu (co