Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

słowach towarzysz Andrzeja zachmurzył się i wrócił do dawnej pozycji.
— Ano, nie ma o czym gadać! Bardzo pani dobrodzijce dziękuję za opiekę nad synem. Kamilu! Ucałuj pani rękę. Proszę, czekam!
— Nie pocałuję — odpowiedział ponuro i z zacięciem.
— Nie życzysz sobie... widać pani nie jest tego godna... Żegnamy panią dobrodzijkę!.. Ale z moim przyjacielem chyba się poznasz, prawda? Proszę. Pan Piszczek, mój syn, Kamil... Świetnie! Ruszamy!.. Kamilu!... pan Piszczek, to nasz gospodarz... zaprosił nas gościnnie do swego domu... Ujął się za tobą... już czuję, że ja zejdę na drugi plan, a wy się zaprzyjaźnicie. Trudno! Poświęcenie jest moją cechą charakterystyczną!
W kawiarni zebrała się spora ilość widzów. Skołowaciały ze wstydu Kamil przeszedł kilka metrów salki z uczuciem jakby szedł nagi. Na ulicy padały odwilżowe płaty śniegu i ciekło z rynien. Ciasno zasiedli w dorożce. Pan Piszczek zawołał:
— Jedziemy Basztowa szesnaście!

VIII

Mieszkanie składało się z alkowy, mrocznego zakamarka kuchennego i dużego, jasnego pokoju, w którym — bliżej okien — mieścił się warsztat oraz jadalnia i sypialnia. Majster Piszczek sypiał w alkowie razem z żoną. W pokoju: syn Piszczka, terminator i ostatnio Kamil. Drzwi do mieszkania mieściły się