Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

w dłoń. Nie podobał mu się łaskawy ton harcerza. Ale ten nie dał za wygraną.
— Tam jest teraz blisko milion mieszkańców?
— Dajże spokój chłopcu... zmęczony... wypytujesz tak — wtrąciła znów z kuchni Piszczkowa.
— Zaraz, zaraz... niech mama czeka... Zdaje mi się, że jest nieco uparty... ale ja mam u siebie w drużynie wielu takich i później miękną mi jak wosk... Trzeba stosować metodę pedagogiczną... Zatem... U was teraz jest dość silny ruch strzelecki, bodaj czy nie przewyższa naszego, co?
— Co to takiego jest... ruch strzelecki?
— O, widzi mama! Już uzyskałem pytanie!... Ruchem strzeleckim nazywamy rozrzucone po kraju organizacje...
W drzwiach zakotłowało się od śmiechów i przytupywań. Do pokoju wtoczył się Andrzej z Piszczkiem, rzucili palta i kapelusze na krzesło, które zwaliło się pod tym ciężarem na podłogę, chwycili się za ręce i śmiejąc się ciągle, tanecznym krokiem obeszli pokój, po czym usiedli przy stole i Piszczek zawołał donośnie:
— Binia! Twój stary ubawiony jest jak jasna cholera! Kolację dawaj... byle dobra... bo nasz gość zakupił taką butelczynę, że jak się napijesz.. ubędzie dziesięć lat!... Będziesz widzieć!
Z kąta wysunął się boczkiem harcerz i wyszedł do kuchni, nakrywszy oczy dłonią ze słowami: „Boże, cóż za ohydny przykład dla tego dziecka... matko, jestem pełen wstrętu!“
— Te! Świętoszku pieroński... możebyś tak ukłonił