się tu panu Kurantowi?! Coś taki zbolały... od czasu jakem ci te buty urychtował... całymi dniami w domu cię nie ma... Może ci rodzice szewcem śmierdzą!... Powiadam ci Jędruś, taki mi ten chłopak nieszczery... łeb sobie nabił jakiemiś takiemi, że to życie ma być czyste... Nie pali i nie pije, żeby się choć zdziebko kiedy napił... taki to niby ślachetny i czystych zwyczajów... tfy, wyrodek jakiś! Po mojemu chłopak powinien być trochę psotny, mieć rozmaite skłonności... żeby był żywy, żeby mi na mężczyznę wyrósł... Julek! Co on... wyszedł?
— Dej spokój dzieciakowi... on nie lubi ludzi pod alkoholem... Zaraz podam kolację... nie krzycz, Ksawciu!
Andrzej przysiadł się do Kamila, zionął wódką i nie mogąc opanować rozkołysanej głowy, podtrzymywał ją rękami i żałośnie skarżył się synowi, jakie to życie jego jest rozwichrzone i pełne chłodu... Że teraz dopiero zrozumiał jego sens... Ty może sobie myślisz, dziecko drogie, że twój ojciec pijak i lekkoduch?... To ci powiem: był nim!... Ale od czasu jak cię odnalazłem w tych okropnych warunkach, u tych ciotek, wtedy postanowiłem tak wszystko urządzić, żeby to wszystko wydało ci się strasznym snem. Mógłbyś mi odpowiedzieć, że to, gdzie teraz jesteśmy, niewiele się różni od życia sprzed czterech dni... Ale kochanie! Musisz z tydzień tu pomieszkać... ja muszę mieć absolutną swobodę... to są ludzie prości ale dobrzy... ten Piszczek był razem ze mną w Rosji... miał kilka olbrzymich sklepów z obuwiem... to jest człowiek z sercem, szeroka natura. Ona i syn, to trochę tacy oschli
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.