Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi przymusił do rzeźkich ruchów, dźwięki w powietrzu nie rozmazywały się, tylko biegły czystym tonem. O tej porze przyszedł do Piszczków list z więziennym stemplem. Andrzej pisał, że spodziewa się już wkrótce wyjść na wolność, że odwdzięczy się za opiekę nad Kamilem i żeby Kamil koniecznie starał się u sędziego śledczego o pozwolenie na widzenie z ojcem. Tu następował dokładny adres i nazwisko sędziego. Uściski i że „całuję twoją biedną głowinę, mój najdroższy sierotko!“
I Kamila ogarnął przestrach, że musi zobaczyć ojca. Wszędzie, aby tylko nie w więzieniu. I przy tym tak jakoś... jakby zapomniał o tym ojcu... Aż tu naraz taki list. W kilka dni po tym liście, Piszczek zasiadł do śniadania około dziewiątej, ale jakiś czarniawy; spodnie w prążki, kołnierzyk z rogami i pąsowy krawat z gotowym węzłem, przyczepiany do spinki... półkoszulek i wypomadowane włosy. Piszczek zakomunikował Kamilowi, że pójdą razem do sędziego i Kamilowi zachciało się usiąść na kolanach Piszczka, jak zwykle, kiedy go cudza dobroć wzruszała... Ale się powstrzymał. Jak zwykle, kiedy budziło się to zamierzenie.
Długo siedzieli w poczekalni, gdzie brunatne biurko z wypłowiałym, niebieskim suknem, z plamami od czerwonego atramentu, pełne jakichś spinaczy, bzdurnych przyrządzików do łączenia papierzysk, emanowało z siebie oschłą nudę. Przy tym niesympatycznym sprzęcie siedział woźny­‑informator, człek posępny jak skrawek gazety na zadeszczonej drodze i w wichurze. Nastrój „godzin urzędowych“ niecierpliwił Kamila;