Około drugiej w nocy obudziły Kamila jakieś łoskoty. Podniósł się na łóżku i zobaczył lampę na podłodze, a obok niej, na czworakach pod łóżkiem Julka, Piszczka i Maciejka. Tak, jakby coś nawoływali. Piszczek mówił, zacinając się:
— Wyłaź... co tam będziesz siedział... wyłaź na łowy... przecież lubisz nocne życie... Może go laską wyciągnąć...
Wyciągnęli w końcu na środek mieszkania zwiniętego w kłębek jeża. Piszczek w rozpiętej kamizelce, ze zwisającym krawatem klęczał pochylony nad jeżem i ostrożnie dotykał palcami nastroszonych igieł. Kiwał się i wyjaśniał Maciejkowi:
— Kupiłem go... uważasz... przed Michalikiem, u takiego znajomego dziada co anodynę pije... Taki jeż to lepsze od kota... wsuwa karakony, ciepłe mleko również.. Przyjazne stworzenie... czulsze nieraz od człowieka... Co to na tem świecie jeden by zeżarł drugiego... wyrzygał i jeszcze raz schłonął... Robactwo toto... mikroby, nic!... być może niewidoczne dla cudzego oka... No pewnie! Ja już sobie nie raz myślałem, że cała ta nasza ziemia to gil co wisi u cudzego zakatarzonego nosa... A my to te bakterie... I utrze kto tego nosa... I nie ma całej tej zasranej ludzkości z jej paskudnymi sprawami... Z wojną... z religią... Z miłością bliźniego i z pałacami... Oto i cała sprawa nasza tutejsza... I dlatego ty jeżu... lubię cię...
Kamil z poniedziałku na wtorek spał kiepsko. Wyobraźnia podsuwała mu przykre rzeczy w związku z wizytą u ojca. Więc będzie pewnie skuty za ręce i nogi siedział pod skroplonym wilgocią murem, w lochu, na
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.