Nad bramą był napis: „Więzienie śledcze Św. Michała.“ Pod napisem stały trzy kobiety, dwie w chustkach, jedna w kapeluszu. Stali także dwaj mężczyźni; jaskrawo ubrani eleganci o pyzatych twarzach. Mówili coś półgłosem, drepcąc w miejscu z zimna. Nad ich głowami unosiła się para zmrożonych oddechów. Było w tym zaułku smutno, ale jakoś przytulnie. Wyżej tkwiły w murze kraty. Po prawej stronie ciągnęła się dość szeroka ulica, także cicha, a dalej widać było planty i czarne szybkie figurki przechodniów; mijali ten gmach z daleka i obojętnie, a gmach jakby zaznaczał swym ustroniem, że oddziela się od codziennego życia i służy tylko sprawom wyjątkowym. Kamil stał kilka minut w niepewności. Czekać aż sami otworzą bramę, czy też spytać elegantów co robić? Ale oni może zaczną się z kolei wypytywać co i jak... Najlepiej wprost do bramy, bramy są po to, żeby do nich stukać.
Kamil zastukał i patrzył na to miejsce, gdzie powinna być klamka, ale tam czerniła się w kutym żelazie wielka dziurka od klucza. Natomiast coś w górze stuknęło i w otworze pokazała się twarz męska, bardzo jakaś niezależna, ale śmieszna, bo z zajęczą wargą. I Kamil wyciągnął do tej twarzy rękę z kartką od sędziego. Wtedy zagrzytało w dziurce od klucza, cała brama zatrzęsła się jakby z oburzenia, i Kamila wpuszczono pod mroczne sklepienie. Tutaj inny człowiek zaprowadził go w korytarz, z korytarza do widnego pokoju z ławkami pod ścianami, i tutaj kazał mu czekać. Kamil zdjął czapkę, pochylił się na ławce i spod tego pochylenia, jak to mówią, spode łba, wpatrywał się w drzwi.
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.