Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, siadaj braciszku, i opowiadaj... szkoda, żeś taki młodociany, bo bym ci tytoniu podsunął... No?
— Byłem u tatusia... tatuś powiedział że...
— Nie tak... wszystko od początku: jakżeś wchodził, jak cię zaprowadzili, czy potrącali, czy uśmiechali się... dokładniusio!
— Dobrze. Więc... więc myślałem, że tam będzie dużo strażników z karabinami... że mnie długo po różnych schodkach będą prowadzili w dół z zawiązanymi oczami... No i że będą zwodzone mosty a pod nimi doły z wodą. A tam była brama tak jak każda inna, tylko bez klamki i zamknięta. Jeden taki w sztywnej czapce poprowadził mnie kawałek przez korytarz, wpuścił do pokoju ze zwyczajnym oknem, ale okratowanym i potem przyszedł tatuś, pocałowaliśmy się, tatuś usiadł i zaczął się pytać...
— A łachy miał pewnie paskudne na sobie?
— O nie... Tatuś był ubrany jak zawsze... w ciemnym garniturze, tylko... że trochę blady, ale wesoły... śmiał się, binokle przecierał, znów je zakładał i ciągle...
— A cóż ty mnie tutaj będziesz picował! Musiał mieć więzienne ubranie i myckę na łbie... dlaczego kłamiesz?!
— Czapeczkę... owszem miał taką niewielką... ale w ciemnym ubraniu i pytał się, czy mnie tu dobrze, a ja powiedziałem, że bardzo dobrze...
— Bujasz, tak jak i z tym ubraniem. A koszulę miał jaką? Z pikowym gorsem i perłową spineczką, i palił cygaro, coo?
— ...No i tatuś powiedział, że pewnie już niedługo