Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

wróci, i że wtedy bardzo się państwu odwdzięczy za to, że państwo się mną tak serdecznie opiekują...
— Picujesz, gagatku... pal cię diabli... nie tak było!
— Dejże dziecku spokój... Ksawciu... słyszysz przecież, że mu już płacz w gardle siedzi — wtrąciła z kuchni Piszczkowa.
I Piszczek nie zdążył odpowiedzieć, bo Kamil wybiegł do bramy z twarzą wykrzywioną spazmem wstrzymywanego płaczu. W zakamarku smutego podwóreczka zaniósł się tak bolesnym szlochem, jak nigdy w życiu. Strasznie jest być przyłapanym na kłamstwie, zwłaszcza, kiedy wytwarza je tak smutna sytuacja. I że zataił o Gorlickiej. Teraz już pójdzie do niej... niech się dzieje co chce.
Poszedł zaraz, po wypłakaniu się. Chciałby odwlec tę wizytę, ale nie wiedział, co ze sobą zrobić, bo u Piszczków wstydził się narazie pokazać. Myślał wprawdzie, że ktoś za nim wybiegnie, że zawołają go choćby na obiad i wtedy całe przykre wrażenie zatrze się, ale nie zawołali. Nie było daleko, po drugiej stronie Rynku i trochę w bok. Na schodach było ciemno i pachniało obiadem. Schody były jakieś płaskie i szerokie, dobrze się po nich szło. Zapukał raz i drugi, potem nacisnął klamkę, drzwi się uchyliły i odrazu buchnął gwar rozmów z zapachem jedzenia. Szczęk talerzy; stukanie widelcy i noży. Znalazł się w dużym przedpokoju, na dywanie. Mignęła jakaś dziewczyna z talerzami, ale nawet nie spojrzała na niego. Pokój, gdzie jedli, był na prawo; z otwartymi na oścież drzwiami. Podszedł tam na palcach i wychylił głowę. Tuż obok, siedziała za stolikiem (momental-