Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wszystko objął wzrokiem, zanim pomyślał o cofnięciu głowy) piersiasta pani, uczesana z przedziałem pośrodku głowy i puszysto koło uszu, tak że twarz wyglądała jak w aureoli. Pani opierała wydatną brodę na złożonych dłoniach, miała zaczerwienioną i trochę popryszczoną twarz o wystających policzkach. Zarówno twarz jak i zadarty poczciwie nos błyszczały sytością Na stoliku leżał żółty kwitariusz i obok wbite były na szpikulec, wydarte z kwitariusza, żółte kwitki. Stoliczek obciągnięty był czerwonym suknem i razem z niebieskim ołówkiem, kwitariuszem, jakoś wesoło barwił się pod solidnym biustem pani. Miała pewnie ze czterdzieści lat. Na Kamila spojrzały oczy ciemno niebieskawe, niewielkie, ale pod ślicznymi łukami brwi. Oczy te nie były zbyt rozumne, ale trzeźwe. I zanim Kamil zdążył cofnąć głowę, pani powiedziała:
— Coś zbroił, żeś taki przyczajony?
— Tatuś mi powiedział, że pani wie o wszystkim... ja się nazywam Kamil Kurant — wyjąkał z udaną śmiałością i wychylił się cały.
— Czekam tu na ciebie już od paru tygodni... czemuś się wcześniej nie zjawił? Przybliż się, wypada się przywitać... Takiś nabrzdycony... też mam syna, niewiele starszy od ciebie.
Podsunęła Kamilowi rękę do pocałowania, drugą pogładziła go suchym dotknięciem po głowie, następnie pocałowała w czoło, nieco cieplej. Pachniała słodkawym zapachem starzyzny i nieprzewietrzanego pokoju. Kamilowi wydała się milsza niż przypuszczał. Zaczęła mówić, trzymając jego rękę, ale że jakaś dziewczyna z talerzami potrąciła go, bo to było w przejściu, więc