Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciotka Zosia była tak żywa, wesoła. Kamil wskoczył na jej kolana. Całowała go, taka świeża, przyjemna; mówiła miłe słowa.
Matka leżała już w łóżku. Była blada. Zmrużyła oczy i oddychała szybko.
— Rozpieścisz go zupełnie. Przestał chodzić do szkoły, nie mamy na zapłacenie. Wymawiasz mi, że nie pojechałam z Andrzejem. Kto wie, coby się teraz ze mną działo. Był przecież nieraz taki podły dla mnie.
— Już nie opowiadaj, miał tylko taki burzliwy charakter. Ale kochał cię, napewno tęskni gdzieś tam za tobą. Musiałaś się poznać z tym draniem Wercmanem, z tym psem policyjnym, łapaczem, który cię zdobył przez nieszczęście Andrzeja.
— Nie mów tak, Julek bardzo się przyczynił do wydostania Andrzeja z więzienia. Sam go przecież aresztował, zeznawał potem przychylnie dla niego. Ułatwiał mi widywanie się z nim, niszczył dowody rzeczowe.
— Bo mu się podobałaś. Potem skorzystał, że Andrzej wyjechał i odrazu przykleił się do ciebie.
— Trzymasz stronę Andrzeja, a sama zapominasz co twój mąż zrobił swego czasu i ty mu w tym pomagałaś.
— Tak, ale to było ich prywatne nieporozumienie. A Janek odcierpiał to aż nadto. Pięć lat więzienia, to chyba dosyć.
Te straszną historię, która krążyła w rodzinie w tysiącach wspomnień i opowiadań, jak krwawa klechda, słyszał Kamil niejednokrotnie. Kiedy Andrzej Kurant żenić się miał z Anną, pracował jako komiwojażer w wielkiej firmie metalurgicznej. Rodzice Anny nie