można spotkać w kuchni dobrze zagospodarowanego domu. Panowała tu cisza zimowego wieczoru, a pogrążona w swej pracy, obojętna dziewczyna podkreślała kojącą atmosferę odpoczynku po pracy. W zaciszu Kamil przyjrzał się dziewczynie, spostrzegł że ma twarz tępą o charakterystycznym wyrazie zastałości duchowej. W pobliżu trzeszczał niewidzialny zegar i Kamil był pewny, że to budzik. Minuty wlokły się leniwie, Kamila znudziło rozglądanie się, oparł się łokciem o stół i trwał tak pełen oczekiwania. Czuł się leniwie i jakoś pewnie, jak gdyby od tego wieczoru życie miało pójść równym rytmem, w beztrosce i spokoju. I czuł również, że ciężar trosk jego bierze na siebie ktoś inny, że odsuwa się od niego męka niepojmowania i kłopotliwych sytuacji. Nie było mu tutaj obco: niech się tylko nim zaopiekują... Mogą nawet trochę pokrzyczeć, byleby tylko nie potrzebował tyle myśleć i ciągle bać się niewiadomego...
Dalej skrzypnęły drzwi. Dziewczyna porwała się i przeniosła lampę na środek stołu. Obok postawiła primus, jęła manipulować koło niego igiełką, pompowała powietrze, śpieszyła się. W kuchni zrobiło się jasno i zaraz jakby pierzchły zaciszne nastroje, sprzęty uwyraźniły się, ocknęły. Do kuchni weszła pani Gorlicka z niezgrabnym i osowiałym chłopcem. Pani Gorlicka wydała się Kamilowi teraz znacznie wyższa i jakaś majestatyczna, staroświecka. Jej długa do ziemi, kloszowa suknia tak bogato spływała z solidnych bioder; lśniąca i spięta broszką pod szyją bluzka podnosiła wydatność biustu jakimiś zakładkami i koronkami; bluzka ta miała bufiaste rękawy i te rękawy właśnie
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.