stycznie kolorowe łachmany. Dzieci były nimi tak opatulone, że ledwie się poruszały. Na niewielkim skrawku pokrytym brudnym, rozdeptanym śniegiem, tych troje posępnych biedactw woziło się na zżartej przez rdzę łopacie, w ustawicznych wybuchach bójek i wrzasków. Było to dwie dziewczynki i jeden chłopak o twarzy pomarszczonej i zżółkłej. Miał on rysy murzynka; — dwunastoletni, posępny potworek, popadający w konwulsyjne niemal napady szału. Czasem dzieci unosiły do góry swoje zwiędłe twarzyczki i ujrzawszy kogoś na ganku, wykrzywiały się straszliwie, wypinały tyłki, łaziły na czworakach, wrzeszcząc jak opętane. Z okna wychylała się wówczas obrosła i zakapturzona, niby u jakiego Eskimosa, głowa stróża Kamionki; złośliwe oczka badały przyczynę zgiełku, głowa znikała i po chwili dzieci jak małpki rozpraszały się przed krępą krzywonogą, wiecznie drapiącą się i ociężałą postacią ojca. Zazwyczaj trzymał w ręku jakiś drąg, rzecz groźną i niewspółmierną do przewiny dzieci. Z okna mieszkania Kamionków unosiły się wiecznie jakieś swędy, zapachy mydlin, które produkowała Kamionkowa, osoba ryża i koścista, utrzymująca swoim praniem całą rodzinę; wiecznie zaharowana i o błędnym spojrzeniu. W dni słoneczne śpiewał u Kamionków kanarek, i jeśli w pobliżu rozlegały się odgłosy jakiejś roboty, naprzykład stuk gwoździa wbijanego w deskę, i ranek zdawał się być taki ochotny, roboczy, wówczas ten śpiew kanarka stwarzał groteskową atmosferę jakiejś beztroski, która nabierała posmaku niesamowitej ironii, skoro się spojrzało w miejsce, skąd ten śpiew pochodził. Czasem powodowana miłosier-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.