Dwa razy w tygodniu chodził z torbą pod więzienie. Podczas oczekiwania na zwrot torby i naczyń zawarł znajomości pośród grupy wyczekujących. Barwnie opowiadał o swoim sieroctwie, kłamał, starał się wzbudzić współczucie. Zwolna począł traktować wystawanie pod więzieniem jako rozrywkę. Przestał byś onieśmielony, oczy jego straciły urok smutku, stały się żywe i bystre. Wyjmował listy z torby i czytał je: puste, powtarzające się, nieszczere słowa. Któregoś dnia zmarzł, stojąc pod więzieniem i kiedy wreszcie zwrócono mu torbę, odbiegł kilkanaście kroków od więziennej bramy, stanął pod murem i tupiąc zmarzniętymi, nieznośnie piekącymi stopami, począł szlochać z bólu. W pewnej chwili posłyszał nad uchem współczujące słowa, odwrócił się i zobaczył czysto, zamożnie ubraną staruszkę. Pytała go, dlaczego płacze. Zalewając się łzami, odpowiedział, że mu żal tatusia, który siedzi w więzieniu, a on sam jest na łasce obcych ludzi. Staruszka miała łzy w oczach i wręczyła mu pięć koron, całując go i głaszcząc po głowie. Rozstali się, Kamil pobiegł do domu, zapominając o bólu. Od tej pory płakał dość często, czasem zaczepiali go przechodnie, zbierał datki.
Już marzec skrofulicznie plugawił się za oknami, nawet miastu odbierał majestat wieków, cały ten jego wyniosły nastrój. Ciekło z dachów, pokurczeni przechodnie człapali zohydzonymi pluchą ulicami, śliskie bryzgi skakały spod kół „fiakrów“ ludziom do oczu. Nocami podpełzały niezdecydowane przymrozki, ściągały wilgoć w delikatną szklistą powłokę, rankami tajało to pod młodym, niemrawym słońcem, nieszczere ciepło tumaniło ludzi, którzy powłóczyli się koło wystaw z ogłupia-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.