dycki obraz, wcinasz jak stary... Bez pieniążków nic nie poradzi!
— Lepiej, bracie, nie myśleć o tych rzeczach, bo się przychodzi do takich pomysłów co to poprawniakiem pachną... Jak to ze mną było — westchnął Antek.
Kamil pochylił się, zajrzał mu jakoś od dołu w twarz i ciągle trzymając go pod ramię, powiedział:
— Boś ty tak głupio i za dużo zabrał... Zaraz do Ameryki i biżuterię... Przecież na takie rzeczy, jak to mówiliśmy, potrzeba nie dużo... Dorośli mają i tak zawsze dużo pieniędzy, to można im te parę groszy podebrać i nawet nie poczują... Ty myślisz, że twoja matka wie, ile ma w tej torbie?... A przecież ździebko z tego może nam tyle fajności pokazać... Gdyby to była moja matka! Aleś ty syn, tobie nie taki grzech jak mnie, obcemu co z jej wiktu i opierunku korzysta! Śpisz z matką, czasem zostawi gdzie torbę, zamyśli się z roztargnienia, to bierz sobie troszkę, żeby było nieznacznie, tyle tylko co na te nasze rzeczy potrzeba... I nic się nie spostrzeże!
— Do torby to ja się boję... ja się tam na tych pieniądzach nie znam, nie wiem co, ile... A do poprawniaka już za żadne skarby bym nie wrócił... Tyś jest ode mnie obrotniejszy, wyciągnij czasem z koronę...
— Ty obcemu każesz matkę okradać, tak!... Tyś jest jej bliski a po jej śmierci wszystko w domu to i tak będzie twoje, ty głupi! Zabierasz ze swego, a jak wezmę ja, obcy, to będzie kradzież!... Jak podbierzesz te parę koron od czasu do czasu, to się nawet nie spostrzeże, a jak żeś nabrał złota i brylantów, toś wtedy dopiero krzywdy matce narobił... Mówię ci, Antoś! Ja
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.