Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

przynosząc Kamilowi smakołyki i papierosy. Przychodził w koszuli, ze świecą w ręku, siadał u nóg Kamila, który leżąc na swej kanapce, zajadał leguminy, palił papierosy i kazał zabawiać się opowiadaniami. Stał się wymagający, miewał niezwykłe pomysły. Zaciągając się dymem, kapryśnie rozwalony, kazał Antkowi tańczyć przed sobą. W chwiejnym świetle świecy przeginał się zmaltretowany chłopak, wyrzucając gołe nogi spod długiej, nocnej koszuli, z lękiem spozierając w stronę drzwi, czy aby nie ukaże się w nich postać matki. Ale pani Gorlicka spała twardo zmorzona ruchliwym i pracowitym dniem. Czasem Kamil kazał Antkowi zdejmować koszulę i łazić na czworakach. Chichotał przy tym w poduszkę. Zwolna począł się pastwić nad Antkiem. Kazał mu się kłaść obok, klękał na nim, dusił go poduszką, tłamsił nos dłonią, pakował mu palce do ust. Kiedyś polecił Antkowi pocałować się w tyłek i Antek po chwili wahania, zrobił to. Innym razem, kiedy Antek nago klęczał na podłodze, oczekując dalszych rozkazów, Kamil zerwał się z kanapy, usiadł okrakiem na jego grzbiecie i kazał się obnosić. Tu zdawało się, że Antek postawi wszystko na kartę i poskarży się matce, ale Kamil spostrzegł, że przeholował, przeprosił go i przez kilka nocy dał mu spokój. Czasem, korzystając z pozwolenia pani Gorlickiej pójścia na spacer, zabierał Antka do kina, wypełniał przyobiecany program rozkoszy. Ale Antek udręczony koszmarem swej sytuacji, wolał raczej przesiadywać w domu i wogóle starał się unikać Kamila. Więc Kamil pod pretekstem wizyt u Piszczków, spacerów, przedłużając swoją nieobecność w dni ojcowskich obiadów,