miętności. Zachowywał się cicho i potulnie w tym domu, objętym uregulowaną drętwotą, sztucznie i nazbyt ożywionym w godzinach południowych, popadającym w senną nudę popołudnia i wieczoru. Między kuchnią i pozostałymi pokojami snuła się tylko barwna i niepokojąca Ela, odcinając się od szarzyzny gibką postacią, szkarłatem warg i przytłumionym, pełnym tajemnego smętku, śpiewem. Pani Gorlicka dała wyraz swemu zaufaniu do Kamila, pozwalając mu wchodzić do antykwarsko‑spiżarnianej sypialni. Kamil zachodził tam przeważnie rankami, kiedy pani Gorlicka udawała się do kuchni. Wylegiwał się obok Antka w szerokim, staroświeckim łożu, delektował się kompotami na zimno lub leguminami, gawędził z przytłoczonym jego indywidualnością towarzyszem, czasem próbował dokazywać, ale Antek reagował na te zaczepki sztucznie, nieszczerze uśmiechnięty.
Pewnej niedzieli, pani Gorlicka, jak zwykle w dni świąteczne, wybrała się z chłopcami do kina. Jak zwykle, wyszli z domu kwadrans po czwartej, o wpół do piątej Kamil stanął w ogonku do kasy, tuż przed okienkiem ustąpił miejsca pani Gorlickiej, która wykupiła bilety. Potem weszli w tłum ludzi oczekujących końca poprzedniego programu. Chłopcy stali w tej ciżbie przytuleni do pani Gorlickiej, wdychając stęchły zapach jej krótkiego, fokowego kubraczka. Omijali się wzrokiem, przejęci sztucznością tej rodzinnej wycieczki. Pani Gorlicka zachowywała się z poważną łaskawością, rada, że robi chłopcom dość kosztowną przyjemność. Wygrzebała właśnie spomiędzy banknotów i papierzysk w torbie zatłuszczoną paczuszkę, rozwinęła
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/306
Ta strona została uwierzytelniona.