dransie jazdy wysiedli na wietrznej i opustoszałej, pełnej błotnych wądołów, ulicy Krowoderskiej. Pani Gorlicka skierowała się w stronę koślawego, drewnianego domku. Weszli w sień pełną swędu kuchennego i po ciemnych, skrzypiących schodach wydostali się przed sczerniałe drzwi z tabliczką: M‑me Demeter. Pani Gorlicka zastukała, ktoś przyczłapał od wewnętrznej strony i jakby chwilę węszył przez szpary. Po chwili drzwi zaskuczały i oboje znaleźli się w trupem cuchnącym, słabo oświetlonym pokoju, pełnym starych gratów, ze ścianami obwieszonymi zakopconymi reprodukcjami i pocztówkami w formie wachlarzy. Powitało ich babsko otyłe w wyszmelcowanej, włóczkowej sukni, z plackami różu na obwisłych policzkach i o parszywym spojrzeniu wyblakłych oczu. Znały się widać, bo baba poprawiła aksamitny czepiec na głowie i powiedziała:
— O, kopę lat dobrodziejki nie widziałam... Z kart czy z ręki... albo razem?
Pani Gorlicka usiadła z rękami w mufce i powiedziała: „Nie, może z kart“, po czym opowiedziała sprawę zaginionych pieniędzy. Wróżka wsunęła palce pod czepiec i poczochrała się. Wyciągnęła zza pazuchy pulchne od brudu karty i zaczęła je rozkładać. Kamil czuł lodowaty ucisk, gdzieś w tyle głowy. To straszne, jest zgubiony. Oparł się o poręcz łóżka i ciężko oddychał. Stał w półcieniu i widział w zasięgu światła dwie groźne, ponure kobiety. Wróżka mówiła miękkim, maślanym głosem:
— Są dwie kobiety odwrócone od siebie, a pod nimi młody brunet, a wszystko troje wiedzą coś o pienią-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.