dzach... ale nie oni ukradli... Poważny blondyn z podróży ma te pieniądze schowane, a dostał je od jakiegoś nieletniego chłopczyka...
Kamil przymknął oczy i czuł, że głowę rozsadzają mu straszne, skłębione myśli. Postanowił, że jeśli pani Gorlicka słowem się do niego odezwie, padnie do kolan i wyzna wszystko.
...Ale ten chłopczyk tylko był posłany... przez tego, co je ukradł... A ukradł je jakiś z ulicy... w jakimś tłoku... Nie zna go pani, bo to... Zaraz, wezmę kulę...
Teraz wróżka pochyliła się nad kryształową kulą, przesłaniając oczy dłońmi. Mówiła tajemniczym, sepleniącym szeptem:
— Widzę tłok... jakieś zbiorowisko... ten sam, pcha się na panią... o, wyciąga... kilka papierków... wymyka się... przeciska... wsiada w fiakra... piją gdzieś i bawią się... tylko nie wiem gdzie... gramofon gra... jakieś kobiety... Nie, to nie zabrał nikt z domu, moja pani, to obcy — dokończyła wróżka już trzeźwym głosem, wstając od stolika.
Pani Gorlicka wcisnęła jej w garść jakieś pieniądze i wyszła z miną jakby sama popełniła coś zdrożnego. Znów wracali tramwajem. Świat cały wydał się Kamilowi nagle brechtą potworną, poczęły się w nim odzywać wyrzuty sumienia i przytłaczał go wstyd, że oto dzięki niemu ta poczciwa osoba musiała się tak poniżyć, pozwoliła się tak okłamać. Ogarnęła go czczość jakaś i wstręt do siebie. Obrzydły mu już te kina i te wszystkie słodkie paskudztwa... Wyjmie wszystkie pieniądze spod rury, podrzuci gdzieś pod łóżko... nigdy już nie będzie kradł... Ale przecież nie on wziął wszy-
Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.