Strona:Zbigniew Uniłowski - Dwadzieścia lat życia t1.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

stko, ktoś tu kradł jeszcze... Antek kradł rzadko i to po parę koron...
Weszli do przedpokoju. W czerni jadalnego czaiły się niewyraźne sprzęty, niby ohydne, żywe stwory. Szyby okien błyszczały drwiąco jakoś, czarnym matem. I nagle coś zakotłowało się w jadalnym, zapałka wypaliła się w rękach pani Gorlickiej i w tej ciemności rozległ się zachrypły od płaczu, pełen wstrętnej, zalęknionej skruchy, głos Antka, tuż tuż, u kolan pani Gorlickiej, koło bioder Kamila; lepiący się, namolny:
— ...Oj, mamo droga... kochana matusiu... to ja kradłem... bo mi Kamil kazał po parę koron, a ja brałem więcej i składałem sobie... bo znów chciałem uciec... A te parę koron dawałem Kamilowi... on się dzielił ze mną... Ale to on mnie namówił... bo ja już nie chciałem kraść nigdy... więcej w życiu... A jak już zacząłem... to pomyślałem sobie, że można i więcej... Chowałem w schowku na ganku... o, mam tutaj... całe trzysta pięćdziesiąt koron... ale nie osiemset... nie osiemset... bo jużbym się chyba przyznał do wszystkiego!... Ja nie wiem kto to kradł... ale com wziął to oddaję... Myślę sobie niech już mnie matka znów odda do poprawy... bylebym tylko... bo już żyć nie mogłem z tego ciągłego strachu... Oj mamo, mamo... jak ja strasznie żałuję...
W tych ciemnościach mogło się zdawać, że Antek tarza się z rozpaczy po dywanie. Pani Gorlicka powiedziała tylko: „Boże, Boże drogi... to on... znów...“, poczem szybko podreptała zapalić lampę. Przy świetle Antek wyglądał strasznie. Spuchnięty jakiś z bruzdami brudu na policzkach, wymięty i o błędnym wzroku. Kucnął w kącie, ukrył głowę między kolanami i nie